środa, 2 marca 2011

22 lutego miałam okazję brać udział w rozstrzygnięciu konkursu organizowanego przez OLPI, dotyczącego dysleksji. Konkurs nosił tytuł „Jak radzę sobie z dysleksją” i miał na celu prezentację prac, w których uczniowie przedstawiali swoje sposoby na polepszenie wyników w nauce oraz problemy towarzyszące im w życiu codziennym wynikające z posiadania dysfunkcji.
Po obejrzeniu zwycięskiej prezentacji w mojej głowie narodziło się mnóstwo pytań. Na początek warto było by zastanowić się, co to w ogóle jest dysleksja. Wszelkiego rodzaju źródła, na które można by się powołać definiują to zjawisko jako „specyficzne trudności w czytaniu i pisaniu u dzieci o prawidłowym rozwoju umysłowym.” Postanowiłam jednak skonsultować się w tej sprawie z panią Dagmarą Jankowską, bardziej nam wszystkim znaną jako szkolny psycholog w OLPI, która udzieliła mi odpowiednich informacji.
Przyczyny dysleksji są różne, najczęściej nie zależne od dziecka. Można ją nabyć poprzez drogę genetyczną, czyli odziedziczyć po tacie, dziadku itd. W większości przypadków dotyczy to właśnie chłopców, za co odpowiadają geny. Istnieje ogromna liczba podobnych przyczyn na które dyslektyk nie ma najmniejszego wpływu. Najczęściej dotyczą one koncepcji organicznych i układu nerwowego.
Istnieje jeszcze jedna teoria, zakładająca, że przyczyną dysfunkcji może być przebyta trauma, uraz psychiczny. Jako dowód przedstawia się tak zwany „mechanizm blokady”, która powstaje, gdy dziecko ma czytać lub pisać wyrazy, które kojarzą mu się z przykrym lub bolesnym przeżyciem. Nie posiadam na tyle szerokiej wiedzy z dziedziny genetyki, żeby potwierdzać lub zaprzeczać przyczynom genetycznym dysleksji, jednak mam już za sobą odpowiednie doświadczenia, które pozwalają mi na przyznanie racji teorii dotyczącej czynników psychicznych.
Kilka lat temu zniechęciłam się nie tylko do matematyki jako przedmiotu, ale do wszystkiego co zawierało w sobie jakiekolwiek liczby, czy wymagało wykonania chociażby najprostszego działania matematycznego. Kiedy po kolejnej dwójce od nauczyciela słyszałam tylko „nic nie potrafisz”, a po jedynce powtarzane do znudzenia „mogłabyś, gdyby tylko Ci się chciało” zupełnie się poddałam. Myślałam, że po co się starać jak i tak nikt tego nie doceni i znowu dostanę dwóję.
Tak było do momentu, kiedy nie zdiagnozowano u mnie dyskalkulii – odmiany dysleksji polegającej na trudnościach w liczeniu. Niektórzy uważają że dysleksja to tylko wymówka przed nauką. Ten pogląd jest bardzo krzywdzący, uczeń posiadający dysleksję nie jest w żaden sposób zwolniony z obowiązku uczenia się. Wręcz przeciwnie- musi włożyć dwa razy więcej pracy w naukę, często nauczyciele nie traktują go z żadną taryfą ulgową oceniając jak każdego i odejmując punkty za każdy błąd, na który uczeń nie ma wpływu. Dysleksja często też traktowana jest jak choroba. Owszem, figuruje ona w światowym rejestrze chorób, ale zdecydowanie nie jest chorobą w potocznym rozumieniu tego słowa, ponieważ nie da się z niej wyleczyć. Tu nasuwa się kolejne pytanie : skoro nie da się z niej wyleczyć, to jak z nią żyć ? Odpowiedź jaką uzyskałam jest zaskakująco prosta i nawet oczywista. NORMALNIE. Ludzie ze starszego pokolenie często nie są świadomi, że mają dysleksję, podejmują trud pracy i żyją zupełnie normalnie. Najważniejsze więc jest to, żeby się nad samym sobą nie użalać, bo takim podejściem można zrobić krzywdę jedynie samemu sobie.
Na zakończenie chciałabym serdecznie podziękować za pomoc pani Dagmarze Jankowskiej oraz wszystkim nauczycielom OLPI, bo dopiero u nich znalazłam wsparcie i odpowiednią pomoc, która pozwoliła mi znów uwierzyć w siebie.
Marta Komassa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz