Jakiś czas temu w życiu nie powiedziałabym, że pojawię się na czymś takim jak Festiwal Teatru Polskiego Radia i Teatru Polskiej Telewizji. Jakiś czas temu sama pisałam tekst, w którym za pomocą konstruktywnej mam nadzieję krytyki chciałam udowodnić nie tyle wyższość, co przewagę teatru tradycyjnego nad jego telewizyjną formą przekazu. Są jednak na tym świecie takie momenty w naszym życiu, że czasami warto zacisnąć zęby i zrobić coś , co niekoniecznie znajduję pełne odzwierciedlenie w naszym światopoglądzie. Warto zrobić to chociażby w ramach ciekawego doświadczenia, szczególnie, że (w tym przypadku) do stracenia był jedynie czas, którego aktualnie i tak mam za dużo. Zanim jednak przejdę do oceny poszczególnych wydarzeń chciałabym zaznaczyć, że to co teraz napiszę nie będzie obiektywne, a wynika to z faktu, iż zarówno Teatr telewizji jak i wszystko co z nim związane nie przemawia do mnie w żaden sposób. Uczestnictwo w wydarzeniu takim jak festiwal Dwa Teatry pozwoliło mi w pewnym stopniu osłuchać się z tym zjawiskiem i być może minimalnie zmienić sposób patrzenia na kilka spraw z nim związanych.
Chcąc spróbować czegoś nowego (za darmo!) już w piątek, 18 maja pojawiłam się na projekcji Pamiętnika z powstania Warszawskiego. Sądząc po ilości osób, które w piątkowe popołudnie postanowiły odwiedzić Gdyńskie muzeum w tym celu można wyciągnąć pewne wnioski. Albo pora była nieodpowiednia albo tematyka prezentowanych treści wystarczająco nie przemówiła do potencjalnych odbiorców. W mojej opinii było to coś na styl odgrzewanych kotletów. Nic odkrywczego w każdym bądź razie się przede mną nie pojawiło po wyjściu z sali. Ot tyle co przeczytałam w szkole na lekcji języka polskiego teraz pojawiło się w formie zmieniającego się obrazu i dźwięku. Nie zrażona jednak pierwszym spojrzeniem na festiwal Dwa Teatry już następnego dnia, w sobotę pełna nowych nadziei na coś interesującego pojawiłam się w Sopockim Multikinie, gdzie miałam okazję obejrzenia dosyć głośnego ostatnio spektaklu Teatru Telewizji pt. Boska! Czy słusznie „Boska” zyskała tak duże miejsce w bloku reklamowym? Na pewno. Ale jako coś na styl produkcji filmowej. Nie żyję długo na tym świecie i zdaję sobie sprawę, że nie jedna rzecz mnie jeszcze zaskoczy, ale sama prezentacja teatru w sali kinowej stała się dla mnie… czymś dziwnym. Nigdy nie rozumiałam idei teatru telewizji i nie zrozumiałam jej również teraz. Jako osoba nie oczytana (przyznaję się!) w kwestii nazwisk, o które warto się bić za miejsca w pierwszych rzędach jestem zadowolona z tego, że miałam możliwość spojrzenia na spektakl nie przez pryzmat Sthura czy Jandy i dzięki temu nauczyłam się, że jednak nie do końca chodzi tylko o nazwisko na plakacie, bo sama gra aktorska, jaką zaprezentowali ludzie z ekranu zdecydowanie różniła się od tego, co oglądałam do tej pory. Na plus oczywiście.
Dlatego już w niedzielę, z nowym, świeżym spojrzeniem na prezentację znanych nazwisk na deskach teatru postanowiłam wziąć udział w spotkaniu z Jerzym Sthurem, które odbyło się w Sopocie. Zaskoczyła mnie ilość ludzi przybyłych tłumnie do Galerii Sztuki w celu posłuchania tego, czym pan Sthur zechciał się z nami podzielić. Zaskoczyła mnie również (jak najbardziej pozytywnie!) sama postać tego człowieka.
Wiele się przez te trzy dni nauczyłam i chociaż tematyka festiwalu z początku nie do końca mi odpowiadała i miałam bardzo mieszane uczucia co do mojej obecności na poszczególnych wydarzeniach, to nie uważam czasu, który na „Dwa teatry” poświęciłam za stracony.
MK
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz